facebook

niedziela, 28 lutego 2010

Ostatni dzień lutego..

Pewnie nie tylko ja mam to uczucie, że już jutro będzie marzec. Mierząc czas od początku roku, to dwa miesiące przepłynęły mi między palcami tak po prostu. Już nie mówiąc o wszystkich niespełnionych życzeniach noworocznych, to akurat w tym ostatnim dniu lutego człowiek uświadamia sobie, jak niewiele zrobił, by pomóc swojemu szczęściu. Tak naprawdę mogę powiedzieć, że styczeń i luty zostały przeze mnie praktycznie zmarnowane. Oczywiście nie pod każdym względem, ale patrząc na to, gdzie się znajduję dzisiaj i trzeciego stycznia, to naprawdę nie zauważam zmian na lepsze. Jakieś starania oczywiście były z mojej strony, by zmienić mój świat na lepsze, ale sama widzę, że mogłam zrobić o wiele więcej w tym kierunku. Staram się zmienić pracę i choć wiem, że brakuje mi doświadczenia i znajomości w branży, to jednak nadal próbuję, bo rezygnując już na starcie, nigdy nie dowiem się, co może przynieść mi los. Akurat ta sprawa przesłania mi teraz całe życie i od niej uzależniam inne zmiany, a nie powinno tak w sumie być. W końcu na zakupy mogę się wybrać w każdej chwili, jednak ta jedna rzecz mnie blokuje. Pewnie też tak czasem macie, że na waszych listach zadań priorytetowe miejsce zajmuje dana rzecz i jej niewykonanie blokuje pozostałe. Może się zmogę, i zrobię trochę więcej małych kroków na drodze pozbycia się swoich lęków. W końcu wystarczy zrobić jedną małą rzecz, by zmienić całe swoje życie:
 (kliknij by powiększyć)
ty też możesz odmienić swoje życie

Teraz pora na Twój ruch..
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

czwartek, 25 lutego 2010

Od czego tu zacząć??

Już chyba sama nie wiem, od czego zacząć. Niby wszystko jest, jak dawniej, ale jakoś się czuję zagubiona, a może raczej niedowartościowana. Tak jakoś lekko na uboczu. Próbuję jakoś zapełnić pustkę wewnątrz siebie, lecz to się nie udaje i każdego dnia szukam motywacji na nowo. Do porannego wstawania, do powrotów do domu, do zaśnięcia, do pisania. Staram się odnaleźć swój wewnętrzny cel w życiu, ale znajduję tylko pustkę. Myślę sobie, że gdybym cofnęła się kilka lat do tyłu i inaczej podjęła swoje ówczesne decyzje, to teraz może byłabym bardziej szczęśliwa w życiu. Cóż, pewnie każdy z nas tak ma. Wiem, że nie jest to dobre miejsce na narzekanie, ale czasem trzeba, gdy nie potrafię znaleźć wspólnego języka z bliskimi czy porozmawiać o trudnych sprawach z przyjaciółmi. I znów gromadzę swoją kulę problemów, gdzieś głęboko wewnątrz siebie. Wiem, że ta bańka pęknie w końcu i pewnego wieczoru zapragnę być całkowicie sama. Sama nie wiem, jaki to ma sens. Właśnie tego sensu w swoich działaniach poszukuję każdego dnia. Odrobiny docenienia moich starań i wysiłków, które dodadzą mi motywacji do dalszych działań. Moje poszukiwanie nowej pracy skończy się po kolejnym tygodniu przeglądania ofert i wysyłania nowych CV. Gdy wszyscy wokół mówią, że lepiej nie pchać się na głębokie wody i zostać na tym, na czym się obecnie jest, to traci się nadzieję na lepsze jutro. Do tego wszystkiego ogarnia mnie coraz większa niemoc twórcza, a brak wewnętrznego nakazu nad pracą nad sobą. Nie zmuszam się już do napisania chociażby jednej strony dziennie. Gdy położę ręce na klawiaturze same zaczną pisać, tylko najpierw muszę to zrobić i może nie tyle co wygonić swojego lenia, co przestać marnować czas na rzeczy niepotrzebne. Gdzie się podziała dawna "ja"? Sama nie wiem. Czuję jakbym wciąż dryfowała na morzu marzeń widząc ciągle brzeg rzeczywistości, a fale moich problemów nie pozwalały mi dotrzeć do brzegu. I za każdym razem, gdy tylko wydaje mi się, że tym razem coś mi się uda, boję się coś zrobić czy powiedzieć, by było inaczej i ląduję znów w tym samym miejscu. Obiecuję sobie, że następnym razem będzie inaczej. Jest, udaje mi się zajść jeden kroczek dalej, ale trafiam na kolejny opór wewnątrz siebie i cofam się do punktu wyjścia.
Czy zacznę dalej pisać?? Sama nie wiem, pewnie nie, dopóki nie znajdę jakiegoś celu lub zachęty od kogoś. Tak sobie mówię, że bez żadnych problemów udało mi się zrezygnować z wieczornego drinka, który często towarzyszył mi w pisaniu, ale raczej nie potrzebuję zmieniać stanu mojego umysłu, by znów mieć natchnienie. 
samotne myśli kobiety
Wiem dokładnie, co chcę napisać, mam to wszystko poukładane w mojej głowie, tylko... taka zagwozdka.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 14 lutego 2010

Jak przetrwać walentynki?

Otóż takie hasło często wpisujecie do wyszukiwarki trafiając na mojego bloga. Ja wiem, czy trzeba pisać o przetrwaniu? Czy ten dzień jest, aż tak strasznie wyjątkowy, że spędzenie go w normalny sposób jest nie do pomyślenia? Ani to wigilia, ani sylwester, by czuć się jakoś inaczej. Tak naprawdę ten dzień może być ciężki tylko dla tych, którzy dopiero co się z kimś rozstali lub nadal tego kogoś wspominają.
women hide bed
Dla singli i długo samotnych jest to prawie normalny dzień, bo lepiej unikać samych zakochanych par w restauracjach w ten dzień, a poza tym życie toczy się zupełnie normalnie. W końcu wypadły walentynki w niedzielę, można pospać do południa, wybrać się na spacer i spotkać normalnie ze znajomymi. Nie ma co siedzieć w domu, opłakiwać swoją samotność czy oglądać komedie romantyczne zajadając się popcornem. Patrzę przez okno i nie widzę żadnych czerwonych serduszek na ulicy, tylko biały śnieg. No może portale internetowe mi trochę o tym przypomną, jak i telewizja, ale tak naprawdę się tym nie martwię. Kiedyś się przejmowałam i dołowałam z tego powodu, teraz cieszę, że korzystam z tego dnia, a nie skrywam się pod pierzyną cały dzień nienawidząc świata i zakochanych. Dlatego zapraszam wszystkich do wyjścia z domu, spotkania się ze znajomymi, zrobienia wspólnie jakiegoś dobrego jedzenia i radowania się z kolejnego samotnego święta zakochanych, w którym pojawia się uśmiech na naszych ustach, a o łzach nawet nie myślimy.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 7 lutego 2010

Brak chęci i walentynki w tle

W ten weekend miałam wiele planów, ale splot kilku wydarzeń sprawił, że oczekiwane przez cały tydzień spotkanie z przyjaciółmi nie doszło do skutku. Znaczy się, doszło, ale beze mnie. Jakoś straciłam chęć do widzenia, a nie przebywania z innymi ludźmi i choćbym się nudziła cały dzień, to wolałam spędzić go w domu, niż spotkać się z innymi. Nawet nie chodziło tu o obcych ludzi, tylko o tym, których znam najlepiej, ale nie zmienia to faktu, że postanowiłam weekend spędzić odosobniona od innych. Taka moja mała izolacja.
Zainteresowana problemem innych ludzi z nawiązywaniem kontaktów, wybrałam się do kina na „Adama”. 
Adam movie
Jako jeden z kilku filmów o zespole Aspergera, a do tego produkcji amerykańskiej miałam już z góry ustalone zdanie, co do całej ekranizacji. Może i scenariusz był w miarę przygotowany, ale sporo się zawiodłam na przewidywalności i przede wszystkim znudziłam się. O ile w „Zaklętych sercach” też niewiele się dzieje, to sama fabuła do czegoś dąży. Tutaj wszystko toczyło się wokół poznania przez Adama nowej sąsiadki i co wiadomo od początku, stworzenia nowego związku między osobą z Aspergerem i osobą całkowicie normalną. Z pewnością i scenarzysta, i producenci zapoznali się dokładnie z tematem tego zaburzenia, to jednak relacje głównego bohatera ze światem nie zostały w należyty sposób ukazany czy dopowiedziany. Nawet te idealne porządki w szafkach kuchennych dla osób, które trafiły na ten film przez przypadek wydadzą się całkowicie normalne, ot taki psikus. Brakowało mi tego komentarza i nacisku na problem socjalizacji. O rozwoju sytuacji ze związkiem już nic nie napiszę. Dziwię się, że samo użycie „Syndromu Aspergera” nie powodowało wśród pozostałych uczestników filmu zdziwienia, obrzydzenia, chęci izolacji od chorej osoby i cechowało się pełną akceptacją. W końcu nieraz widziałam, jak „dziwacy” są odtrącani na spotkaniach towarzyskich i jak się takie osoby czują. Nie mówienie o swoich problemach, nieokazywanie uczuć i ataki gniewu mogły być przedstawione w nieco inny sposób. Może inne zdjęcia i montaż wyeksponowałyby to lepiej. Nie będę już narzekać, bo było wiele scen, które mi się podobały i dobrze pokazywały problemy głównego bohatera.
adam scena
Dostrzegłam od razu różnicę pomiędzy Polską a Stanami, po raz kolejny bohatera z byle jakiej pracy stać na własne mieszkanie i życie bez problemów. No i oczywiście nikt z nas nie znajdzie w księgarni książki „Jak znaleźć pracę dla osób z Aspergerem” (lub podobny tytuł, bo dobrze nie pamiętam). Wiemy dobrze, jak wygląda rynek pracy u nas. Gdyby nie dopłaty dla pracodawców dla osób z grupą inwalidzką, to wybraliby oni osoby całkowicie zdrowe. Pod tym względem świat jest okrutny.
Może i poszłam do kina ze zbyt dużymi oczekiwaniami, a może po prostu zabrakło mi tej głębi, porządnego przedstawienia problemu czy innego zakończenia. Jednak cieszę się, że taki film powstał i także nasi widzowie mogą poznać ten problem. W ogólnym rozrachunku daję 6/10, choć mogło być lepiej.
Już tydzień antysamotne święto, czyli walentynki. Już wspominałam o nich w artykule: „Samotność, a.. imprezy”, ale teraz też chciałabym coś napisać. 
serca, miłość
Oczywiście znajomi nie dadzą mi spokoju i nie pozwolą mi siedzieć samej w domu. Córka też przyniesie do domu kartki i zdołuje mnie pytając się, czy ja coś dostałam. Już dzień przed będę się przygotowywać do tego wspaniałego święta psychicznie – opróżniając folder spamu z imprez o singlach, mijając wystawy w serduszka i oglądając reklamy z zakochanymi. Później zaczną się telefony z cyklu: „Co robisz jutro? Gdzie idziemy?”, a potem będę obmyślać plan, co tu zrobić, by zaszyć się w domu i nie wychylić się z niego, choćby na chwilę. Jakie stosować wymówki telefoniczne, jak ukrywać się na komunikatorze i wiele innych rzeczy, by nie dopuścić do tego, by być osobą na doczepkę dla dwóch par, ani też nie wybrać się imprezę dla singli i co najważniejsze nie dać się umówić na żadną randkę. Czy tak wiele oczekuję? Chcę tylko odrobiny spokoju w ten, jakże dla mnie nieprzyjemny dzień. Już dawno nie pamiętam, kiedy dostałam jakąś kartkę (nie licząc elektronicznych od przyjaciół) lub kiedy ostatnio dostałam kwiaty w ten dzień? I najgorsze, co mnie w ten dzień spotkało rok temu, to mina faceta dostarczającego pizzę, gdy przynosząc mi jedzenie o 21 zobaczył mnie w domowych ciuchach i w nieuczesanych włosach. I choćbym chciała i myślała, to jakoś nie mogę wymyślić sposobu na przetrwanie tego dnia, bo każda propozycja znajomych kojarzy mi się z litością. No chyba, że w tym roku pojedziemy na narty i przynajmniej moje myśli będą zaprzątnięte czymś zupełnie innym.

 Edit: Zmieniłam banner tytułowy bloga. Taki bardziej nowoczesny i bardziej czytelny. To jeszcze nie jest wersja docelowa. Ta ostatnia to będzie wycinek z okładki książki, ale jej póki co nie ujawniam.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

środa, 3 lutego 2010

I co dalej...

Każdy z nas ma jakiś cel w życiu. Czy to w danym dniu, tygodniu czy miesiącu, to mamy coś do czego dążymy. Gdy nasz cel jest odłożony daleko w czasie lub mało realny, to wtedy nazywamy go marzeniem. Tylko, co gdy już taki cel osiągniemy? Wyznaczamy sobie następny czy może wrzucamy na luz i cieszymy się z tego, co dokonaliśmy. A może gdy spełnimy swoje marzenie nasze życie straci całkowicie sens? Stanie się całkowicie bezproduktywne? Myśląc o swoim marzeniu, czyli o wydaniu swojej książki i trzymaniu jej po raz po pierwszy w dłoni oraz odłożeniu na zaszczytne miejsce na półce, zastanawiam się, co dalej. Czy będę szczęśliwa, czy może okaże się, że to jednak nie było to, czego oczekiwałam i wpadnę w smutny nastrój? Może w ogóle mi się to nie spodoba i już na zawsze porzucę pisanie nie znajdując z nim jakiekolwiek sensu. Sama nie wiem i boję się trochę tego momentu, gdy się o tym przekonam. Chyba to napięcie w czekaniu jest teraz najgorsze. Co będzie dalej, na pewno to opiszę.
I tak zastanawiając się nad moimi marzeniami dotarłam do mojego znajomego, który także spełnił swoje. Od zawsze marzył o skoku ze spadochronem, ale jakoś nigdy się nie zebrał by to zrobić. Już nie chodziło o pieniądze czy wolny czas, tylko o samą decyzję, że zrobi to w danym momencie. W pewną sobotę umówił się, pojechał i skoczył na tandemie (czyli podwieszony pod instruktorem).
skok spadachron

Był szczęśliwy długi czas, ale ciągle coś go męczyło. Następnym krokiem był samodzielny skok, potem następne z większych wysokości. W tym momencie jest na etapie Skydivingu. Mówi, że to jeszcze nie koniec, a jego pierwsza decyzja o skoku sprawiła, że znalazł sobie nową pasję i ona sama jest jego celem w życiu, bo chodzi o to, by gonić króliczka, a nie go złapać. I chyba coś w tym jest.

Ps. Skoro luty, to z pewnością coś znów wyskrobię o tym znienawidzonym dla mnie dniu, czyli o walentynkach.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis